czwartek, 26 lipca 2012


„Dekoder” reż. kolektyw berlińskiej sceny punkowo-industrialnej lat 80-tych:) - Dobiegający trzydziestki obraz,
mimo, ze formalnie mocno się postarzał, to nadal wywołuje emocje i niewątpliwie jest pewnego rodzaju klasyką
w kanonie lektur entuzjastów mrocznych cyberpunkowych klimatów. Antysystemowy wydźwięk podsyca doda-
tkowo zaangażowanie w projekt tak kultowych postaci jak William S. Burroughs, Genesis P-Orrigde czy
FM Einheit. Nie polecam fanom MTV i „Tańca z gwiazdami”. 7/10
 



„Sekretny świat” reż. Gabriel Mariño – pełnometrażowy debiut młodego meksykańskiego reżysera
nie powala, co prawda, na kolana, tym bardziej jednak nie pozostawia obojętnym. Historia Marii, pogubionej
nastolatki, która mniej lub bardziej świadomie kreuje się na bierną ofiarę. Jak gdyby badała własne granice,
karała się, lub też desperacko próbowała poczuć i doświadczyć czegoś – nie ważne czego - mocniej, więcej,
intensywniej. Wraz z Marią przemierzamy meksykańskie mieściny w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania,
które nie zostały wprost zadane. Ładne, spokojne kino, prowadzące do refleksji, która niestety gdzieś umyka
wraz z napisami końcowymi. 6/10




„Przyjaciel rodziny” reż. Paolo Sorrentino – Film wybitny! Sorrentino daje popis kunsztu i finezji
reżyserskiej, zaś odgrywający główna rolę Giacomo Rizzo - aktorskiej doskonałości.”Nie ufam Bogu, bo on
nie ufa mi. W przeciwnym razie zrobiłby mnie ładniejszym” - mówi główny bohater, lichwiarz o odstręczającej
aparycji – kolejny w galerii osobliwości i dziwaków, tak umiłowanych przez reżysera. Film jest pełen takiej
właśnie ironii i gorzkiego komizmu, narracja zaś poprowadzona błyskotliwie i wciągająco. Porywające aktorstwo,
świetne zdjęcia, rewelacyjna muzyka (często stanowiąca kontrapunkt do fabuły) nie pozwalają oderwać się
od tego fantastycznego spektaklu, nawet jeśli jest to już siódma godzina spędzona w kinowym fotelu.
Dla takich filmów warto przebić się przez niejednokrotnie nużącą pseudo-artystowską horyzontową papkę.
Arcydzieło! 10/10



środa, 25 lipca 2012


O wtorku z Korine'm, Reygadasem i Seidlem i o tym, co z tego wynikło:)


„Czwarty wymiar” - to trzy etiudy trzech reżyserów z trzech krajów. Trudno pisać mi o tym jako o całości,
bo uważam, że utwory te są nierówne i niespójne, zatem:

episode 1 reż. Harmony Korine – Korine'owska klasyka w wersji soft. Val Kilmer jako prowincjonalny
kaznodzieja z osiedlowego klubu. Dziecięco-naiwny i kretyńsko uroczy. (I piosenka z przesterowanym woka-
lem nucącym „Did I mention the fourth dimension” - przednia zabawa!) 7/10

episode 2 reż. Aleksei Fedorchenko – geniusz-samotnik, jego krejzi sąsiadka i marzenia o podróżach
w czasie na postsowieckim blokowisku. Nuda. Przysnęłam jakieś 5 razy. 3/10

episode 3 reż. Jan Kwieciński – hipsterzy w obliczu nadciągającej zagłady, czyli Gregg Araki dla ubogich.
Czwórka wylansowanych studentów PWST o durnych ksywkach, gania po ewakuowanej z powodu powodzi
wiosce robiąc durne rzeczy, których jedyną konsekwencją jest coraz większe zażenowanie wśród
publiczności. 2/10




„Post tenebras lux” reż. Carlos Reygadas – bardzo niepokojący film zwieńczony groteskowo krwawą
kulminacyjną sceną. Brak linearnej narracji i piętrzące się niedopowiedzenia, mistyka wyłaniająca się
z intensywnej wizji przyrody. Poprzez naturalistyczne obrazy splecione z symboliczną fantastyką,
obserwujemy obraz współczesnego podzielonego klasowo i rasowo meksykańskiego społeczeństwa.
Światło po mroku. Film, który odczuwamy niemal fizycznie jeszcze długo po zakończonej projekcji. 7/10




„Modelki” reż. Ulrich Seidl – kolejny seans retrospektywy tego niezwykłego austriackiego twórcy.
Podobnie jak większość jego obrazów balansujący na granicy fabuły i dokumentu. Losy trzech wannabies
modowego światka na tle austriackiej rzeczywistości lat 90-tych. Miałkość i pustka codziennej egzystencji
oraz czas odmierzany kolejnymi imprezami i liczeniem wciąganych kresek. Bardzo smutny, gorzki obraz,
przez który przebijają się jednak nuty ironicznego humoru. Jak zwykle u Seidla,
doskonały i sugestywny estetycznie. 8/10

wtorek, 24 lipca 2012


Poniedziałek na Horyzontach to 3 nowe filmy i jeden koncert.

O filmach poniżej, o koncercie próbuję zapomnieć. Hanne Hukkelberg i smętne zawodzenia leśnych hipsterów
nie były najlepszym pomysłem na spędzenie wieczoru;)

A teraz do rzeczy.


„Elena” reż. Andriej Zwiagincew niepokojący portret relacji i zależności w obrębie dwóch rodzin
i dwóch kompletnie różnych światów, których łącznikiem jest tytułowa bohaterka. Elena, niczym sztandarowa

przodownica pracy dźwiga na swoich barkach odpowiedzialność (również finansową) za najbliższych. Poczucie
obowiązku i bezwarunkowa kobieca miłość, które prowadzą do zbrodni ukazane na tle rozwarstwionego
rosyjskiego społeczeństwa. Doskonale zagrane, surowe, wschodnioeuropejskie kino. 8/10



„F jak Fałszerstwo” reż. Orson Welles – prawie 40-letni mockument Wellesa wbija szpilę wielkim
szarlatanom tego świata - specjalistom i znawcom sztuki. To hymn pochwalny na cześć sztuczek i trików
zwodzących ludzki umysł z przezabawnie nakreśloną postacią wybitnego fałszerza obrazów.
Niestety trochę przydługawy, a przez to finalnie – nużący. 6/10




„Holy Motors” reż. Leos Carax - dwie godziny spędzone w oparach absurdu Leosa Caraxa.
„Holy Motors” to surrealna jazda bez trzymanki – tak obrzydliwa jak groteskowa, w irytujący sposób inspirująca. 
Seans-dziwadło, po którym nie wiesz, czy właśnie widziałeś najgorszy film świata czy też arcydzieło nowej
kinematografii. Póki co, pozostaje dla mnie nieocenialny. ?/10



niedziela, 22 lipca 2012

HJUSTON OŁWER - ODPALAMY BLOGA!


Stało się. Blog wystartował.

Dzisiaj wpis testowy, stanowiący kopię tego, co znalazło się ostatnio na fejsbuku - krótkie podsumowanie
piątku na horyzontach.

Plan jest taki, by codziennie wrzucać króciutką relację, z tego co zobaczyłam (w weekend byłam nieobecna
- stąd mała luka) - tak więc zapraszam, zachęcam, polecam :)


Nie przedłużając:

Nowe Horyzonty, piątek 20.07.2012.


"Bestie z południowych krain" - baśniowy pean na cześć niewinności i naiwności; przepiękne obrazki
bez intelektualnej woltyżerki + muzyka zaprogramowana na pochlipywanie i pociąganie nosem. 8/10




"MC. człowiek z winylu" - fantastyczny polski mini-mockument, który bezpretensjonalnie bawi, urzeka i uczy,
że gdyby nie PRL nie byłoby Beastie Boys'ów;) 8/10




"Hard Core Logo 2" - trochę nudno i topornie; pomimo wielkiej napiny Bruce'a Macdonalda, wychodzi na to, 

że nawet egzorcyzmy, wicca i psychodeliki nie wskrzeszą punkrockowego ducha. 5/10




"Good News" - kwintesencja Seidla; pakistańscy uliczni sprzedawcy gazet na tle 

ciekawie sportretowanego austriackiego społeczeństwa lat 80-tych. Gorycz, smutek, groteska. 8/10




Jutro kolejne seanse i komentarze. Będę się streszczać, jak się da:)

Dobrej nocy!