Wybronie jest mieć w końcu masę
czasu i móc chodzić do kina w porach, gdy sala jest pusta i można
bezczelnie rozłożyć się na fotelu jedynie w towarzystwie równie
wyluzowanych znajomków. Tym bardziej, że można w końcu głośno i ostentacyjnie komentować fatalny fryz Ryana Goslinga, bez narażania się na ataki wściekłych psychofanek:)
Wczorajszy seans to z okładem dwie
godziny bardzo porządnego kina i tyle samo świetnej muzy. Zanim
jednak przejdę do meritum, mała dygresyjka dotycząca samego tytułu.
Oryginalny „The place beyond the pines” (czyli dosłownie "miejsce z sosnami", odwołujący się do
indiańskiej nazwy miejscowości Schenactady, w której rozgrywa się
akcja - tak przynajmniej podpowiada Wikipedia) został, jak to często bywa w polskim kinie i nad czym wielce
ubolewam, diametralnie zmieniony. Po co? - nie wiadomo. Najwyraźniej polscy dystrybutorzy lubią z widzem pogrywać, mylić tropy, moze to rodzaj intelektualnej gierki, kto wie? :) To jednak właśnie „beyond the pines”, gdzieś na odludziu, pośród
lasów znajduje się symboliczna przestrzeń najważniejszych
spotkań, przemian i przewartościowań, których doświadczają
bohaterowie. Polski tytuł „Drugie oblicze” w kontekście całości
wydaje się raczej jakąś wyjątkowo swobodną wariacją na temat
fabuły. Nigdy chyba nie pojmę (i pojąć nie chcę!) pokrętnej logiki, która doprowadza to tego typu przekładów.
Film Dereka Cianfrance'a to
imponujących rozmiarów tryptyk, obejmujący kilkupokoleniową
historię, w której losy kolejnych generacji naznaczone zostają
swoistym fatum zapoczątkowanym przez wydarzenia z przeszłości.
Grzechy ojców odbijają się w losach synów.
Reżyser ciekawie łączy rodzinny
dramat i fatalistyczną przypowieść z krytyczną analizą
policyjnego światka, w którym korupcja, przekręty i defraudacje są
chlebem powszednim. Ten wątek zdecydowanie działa na korzyść
filmu, ucina bowiem pewne patetyczne zapędy Cianfrance'a i
podkreśla wielopłaszczyznowość fabuły.
„Drugie oblicze” to również pokaz
doskonałego aktorstwa. Zarówno Gosling jako brawurowy
wykolejeniec Luke, jak i Bradley Cooper, praworządny, przynajmniej
do czasu, glina Avery, kreują tu postaci wyraziste i
niejednowymiarowe. Jednak najciekawiej spisują się młodzi aktorzy,
wcielający się w role ich synów. Zwłaszcza Dane DeHaan w roli
Jasona mocno zapada w pamięć. Warta uwagi jest również świetna
drugoplanowa rola Bena Mendelsohna, grającego zapijaczonego
mechanika i wspólnika Luke'a, Billa. To zdecydowanie mój ulubiony bohater filmu, mimo, że cały czas pozostający gdzieś na uboczu całej historii, to jednak przykuwający uwagę.
Wisienką na torcie jest
niezaprzeczalnie muzyka. Zaaranżowana przez Mika Pattona (Mike Wieki Potężny!!!) ścieżka
dźwiękowa elektryzuje i doskonale buduje niepokojącą aurę filmu.
Równie dobrze sprawdza się, jako ilustracja do fabuły, jak i
niezależnie, jako kawal dobrej muzycznej roboty.
Na sam koniec warto jeszcze wspomnieć,
że „Drugie oblicze” to dopiero trzeci film Ciarfrance'a
(podejrzewam, że dla większości z nas drugi, bo chyba niewielu
miało okazję obejrzeć cokolwiek prócz świetnego „Blue
Valentine”), co pozwala liczyć, że jego reżyserski potencjał ma
nam jeszcze bardzo wiele do zaoferowania. I tego się trzymajmy:) 8/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz