wtorek, 27 listopada 2012

"Fuck For Forest" Michała Marczaka - na szybko

Dokument Michała Marczaka, nie dość, że formalnie prezentuje światowy poziom, to jeszcze swą przewrotnością dosięga wyżyn godnych Herzoga (co zresztą nie umknęło uwadze polskich krytyków). Wbrew oczekiwaniom nie epatuje seksem, zamiast kontrowersji i erotyzmu serwując narrację rodem z przyrodniczych wojaży Davida Attenborough.

Ekipa Fuck For Forest to romantycy nowych czasów, współczesne ucieleśnienie idei Piotrusia Pana i Don Kichota, z jednej strony buntowniczy, kontrkulturowi, z drugiej jednak doskonale potrafiący wykorzystać zdobycze współczesnej technologii i świetnie wstrzeliwujący się ze swoją ideą w rynek XXI wieku (na amatorskim porno kręconym na łonie natury udało im się zebrać kilkaset tysięcy euro, imponujące, nieprawdaż?).

Cały obraz Marczaka jest arcyciekawym oczekiwaniem na jedną kulminacyjną sceną. Ta zaś następuje w środku amazońskiej dżungli, pośród indiańskiego plemienia, które FFF przybyli wspomóc. To moment, w którym naiwne, dziecięce wręcz ideały ścierają się z twardą, niczym ubita gleba, rzeczywistością. Dla żyjących na granicy ubóstwa Indian FFF to zgraja obłąkanych przebierańców, których niejasne zamiary budzą podejrzliwość i niechęć. To bolesna lekcja o tym, że nawet najszczersze i najczystsze intencje, nie poparte wiedzą i świadomością muszą pozostać utopią. To niewątpliwie najmocniejszy punkt obrazu Marczaka, demaskatorska puenta, pełna goryczy, ale pozbawiona jadu i sarkazmu wobec „nagich ekologów’. Oby więcej takich polskich dokumentów, serio. 8/10






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz