Przeprowadzona w 1979 roku operacja
odbicia szóstki amerykańskich dyplomatów z ogarniętego
zamieszkami Teheranu, wydawała się zbyt absurdalna, by
faktycznie mogła zakończyć się sukcesem. A jednak. Film Afflecka to nie tylko próba rekonstrukcji tamtych zdarzeń, lecz również
hołd dla magii kina – wszak ten rewelacyjny obraz nie
mógłby powstać bez scenariusza kiczowatego science-fiction,
który stał się przykrywką dla całej, wielce ryzykownej, misji.
W „Operacji Argo” napięcie nie
opada nawet na ułamek sekundy, a błyskotliwe wolty imponująco
splatają się z humorem najwyżej próby (o ten dbają niezawodny
John Goodman oraz Alan Arkin w rolach weteranów hollywoodzkiej
„Fabryki snów”). Affleck utwierdza w przekonaniu, że reżysersko
wypada dużo sprawniej niż aktorsko (choć do jego roli a „Argo”
naprawdę nie można się przyczepić). Konstruuje swój film bardzo
świadomie i inteligentnie, łącząc polityczny thriller, dramat i
komedię w idealnie wyważonych proporcjach. Doskonale radzi sobie
również z rozwiązaniami formalnymi - jego obraz to bardzo udany
ukłon w stronę kina sensacyjnego i szpiegowskiego lat 70-tych.
Jedynym, lecz niestety poważnym,
zarzutem wobec filmu Afflecka jest jego rażąca stronniczość i
rysowanie całej historii na zasadzie opozycji – dobrzy, sprytni i
waleczni Amerykanie (ba, nawet Kanadyjczycy mają swoje pięć
minut) kontra wściekły, niezdolny do pertraktacji irański motłoch.
I, mimo, że „Operacja Argo” ląduje w moim topie thrillerów
ostatnich lat, na takie podejście moją jedyną reakcją musi być
niestety ironicznie cedzone przez bohaterów, „Argo, fuck
yourself”. 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz