Proponowana przez Dominika paralela między przestępczym
światkiem a polityczno-społecznymi rozgrywkami sama w sobie może i byłaby
ciekawa, ale nachalne upychanie radiowo-telewizyjnych komentarzy gdzie popadnie
jest niezwykle irytujące. Zwłaszcza, że wątpiąc chyba w możliwości
intelektualne widzów, w finalnej scenie Brad Pitt i tak podsumuje wszystko
jednym wielce błyskotliwym zdaniem.
Nawet stylizacyjne zabiegi, okraszające ów film, nie służą
niczemu więcej niż czczej wizualnej atrakcyjności i zieją beznadziejną pustką.
Spektakularne zabójstwa w slow-motion czy psychodeliczne odloty pary niewydarzonych
rzezimieszków tylko drażnią, bo nie trzymają się z całością przysłowiowej kupy.
Nawet aktorsko „Killing them softy” irytuje - pomimo nazwisk
z najwyższej półki. Pitt smakuje tu niczym odgrzewany, niedoprawiony
kotlet – niby można przełknąć, ale jako danie główne raczej furory nie robi. Uwagę
przykuwa jedynie James Gandolfini, który w kategorii „obleśne/odpychające”
oficjalnie ląduje w ścisłym top ten.
Nie będę już nawet próbowała dociekać, jakie przesłanki
kierowały polskimi dystrybutorami filmu podczas przekładu tytułu. Najzwyczajniej
w świecie nie mam już na to siły. Konkluzja
jest taka: „Zabić, jak to łatwo powiedzieć” - spartolić, jak to łatwo zrobić. 5/10
heh....
OdpowiedzUsuńteż rozczarowanie, czy wręcz przeciwnie?:)
OdpowiedzUsuń