W 28 minutach filmu zawiera się kwintesencja obyczajowych rewolucji
i poszukiwań pokolenia młodych kontestatorów lat 60-tych. Anger niczym
demoniczny mag, łączy w teledyskowej konwencji swe fascynacje okultyzmem, narkotyczne
wizje i homoerotyczne niuanse, oprawiając je w ramy dziwacznej, onirycznej
estetyki. Niepokojącym dopełnieniem całości jest muzyka Bobby’ego Beausolei’a,
jednego z członków morderczej „rodziny” Mansona, którą to skomponował
odsiadując dożywotni wyrok więzienia.
„Lucifer Rising” po 40 latach od swej premiery, może wydawać
się pod wieloma względami banalny i pretensjonalny, mimo to jednak nadal intryguje.
Przede wszystkim z racji na swej eksperymentalnej natury. Pod względem
formalnym był on przecież obrazem absolutnie nowatorskim, wideoklipem sprzed
ery MTV, fascynującym kolażem, który stał się inspiracją dla ikon współczesnego
kina, takich jak Waters, Jarman czy Lynch. Warto o tym pamiętać. 9/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz