poniedziałek, 17 grudnia 2012

Girl Interrupted. Recenzja "Martha Macy May Marlene" Seana Durkina


Już po pierwszych paru minutach oglądania Elizabeth Olsen na ekranie, narastała we mnie nieśmiała ekscytacja. Oto bowiem wyłania się nowy talent. Subtelna i eteryczna, a jednocześnie tak boleśnie prawdziwa i naturalna. Piękna, w nie do końca oczywisty sposób, ze spojrzeniem skrywającym tajemnicę. Brakuje takich postaci wśród aktorek młodego pokolenia. Nietuzinkowych, w których niewinność i młodość igrają bezczelnie z jakąś niezwykłą dojrzałością i refleksją. 

Nazwisko Olsen, dotąd kojarzące się, z raczej mało chlubnymi, ekscesami bliźniaczek z „Pełnej chaty”, ma szansę na rehabilitację. Rola ich starszej siostry w pełnometrażowym debiucie Seana Durkina, bez wątpienia namiesza nieco filmowym światku.
Stwierdzenie, że to film o traumie osoby, która doświadczyła życia w sekcie i próbuje powrotu do „normalnego” świata to zdecydowanie za mało. Właściwiej chyba byłoby czytać ten obraz jako opowieść  o żmudnym procesie krystalizowania się wartości, czasie młodzieńczego ideowego buntu, wątpienia i  poszukiwania własnej tożsamości, potrzebie akceptacji  i utożsamienia się z określoną grupą, ideologią, sposobem życia. Okołosekciarska komuna przeciwstawiona modelowemu związkowi pary japiszonów, to równocześnie punkt wyjścia do zaprezentowania mechanizmów manipulacji, zniewolenia i uzależnienia, panujących w patriarchalnym systemie. Okazuje się bowiem, że oba przypadki są odmienne jedynie pozornie…
Martha (wówczas Macy May)uciekła do sekty, bo ta kusiła, nieobciążoną konsumpcjonistycznym bagażem, wizją wolności. W Stanach takich domorosłych grup jest wiele, podczas gdy w naszej, polskiej świadomości nadal lokują się w sferze jakiejś niezwykle odległej egzotyki, bardziej niż z życia, znane raczej z telewizyjnych talk-showów. Sekta  z filmu Durkina nasuwa prędzej skojarzenia z hipisowską komuną sprzed paru dekad, a jej lider (elektryzujący John Hawkes) przywodzi na myśl Charlesa Mansona w wersji Zen.
Utopijna wizja nie wytrzymuje jednak starcia z brutalną, przesyconą hipokryzją rzeczywistością. Martha ucieka więc po raz kolejny – tym razem do swej starszej siostry i jej męża. Do ich luksusowej posiadłości, drogich samochodów, ultra zdrowych koktajli z niemodyfikowanych genetycznie składników i boleśnie przytłaczającej mieszczańskiej mentalności.

Wspomnienia dwóch lata spędzonych w odciętej od świata (mimo, że ulokowanej na nowojorskich obrzeżach) komunie, nieustannie powracają do dziewczyny  w postaci koszmarów i nieoczekiwanych flashbacków.  Takie celowe spiętrzenie retrospekcji, nie wprowadza jednak narracyjnej dezorientacji. Niełatwo, co prawda, odróżnić, co jest rzeczywistym wspomnieniem, co zaś projekcją umęczonego umysłu Marthy, niemniej jednak ten klimat niejasności i piętrzących się niedopowiedzeń idealnie koresponduje z ostatecznym posmakiem, jaki obraz pozostawia.
Durkin w gorzki sposób konfrontuje karykaturę pseudo-hipisowskich ideałów z zaawansowanym konsumpcjonizmem i egzystencją osnutą na kapitalistycznych pryncypiach. Pokazuje jednocześnie smutną prawdę o tym, że dla osób (a zwłaszcza kobiet), które nie godzą się na poddanie zasadom zawoalowanego patriarchatu i pogodzenie z trawiącym kapitalistyczny świat nowotworem konformizmu, nie ma łatwej drogi.
Martha Macy May Marlene – każde z tych imion wyznacza symboliczne momenty przejścia bohaterki, kolejne etapy poszukiwania siebie. Ostatnie – Marlene, pozostaje nie odkryte. Nie wiemy kim jest Marlene ani kim będzie. Tym prostym i nienachlanym zabiegiem reżyser pozostawił historię niedomkniętą. Bez tandety i tanich wybiegów. Z klasą.





"Martha Macy May Marlene", 2011 USA
 reż. Sean Durkin
 tekst: Oliwia Misztur
Tekst był wcześniej opublikowany tu: http://www.filmweb.pl/user/triliv/reviews/Girl+interrupted-12835

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz