poniedziałek, 3 grudnia 2012

Iran, szpiedzy i science-fiction – krótko o „Operacji Argo” Bena Afflecka

Przeprowadzona w 1979 roku operacja odbicia szóstki amerykańskich dyplomatów z ogarniętego zamieszkami Teheranu, wydawała się zbyt absurdalna, by faktycznie mogła zakończyć się sukcesem. A jednak. Film Afflecka to nie tylko próba rekonstrukcji tamtych zdarzeń, lecz również hołd dla magii kina – wszak ten rewelacyjny obraz nie mógłby powstać bez scenariusza kiczowatego science-fiction, który stał się przykrywką dla całej, wielce ryzykownej, misji.

W „Operacji Argo” napięcie nie opada nawet na ułamek sekundy, a błyskotliwe wolty imponująco splatają się z humorem najwyżej próby (o ten dbają niezawodny John Goodman oraz Alan Arkin w rolach weteranów hollywoodzkiej „Fabryki snów”). Affleck utwierdza w przekonaniu, że reżysersko wypada dużo sprawniej niż aktorsko (choć do jego roli a „Argo” naprawdę nie można się przyczepić). Konstruuje swój film bardzo świadomie i inteligentnie, łącząc polityczny thriller, dramat i komedię w idealnie wyważonych proporcjach. Doskonale radzi sobie również z rozwiązaniami formalnymi - jego obraz to bardzo udany ukłon w stronę kina sensacyjnego i szpiegowskiego lat 70-tych.

Jedynym, lecz niestety poważnym, zarzutem wobec filmu Afflecka jest jego rażąca stronniczość i rysowanie całej historii na zasadzie opozycji – dobrzy, sprytni i waleczni Amerykanie (ba, nawet Kanadyjczycy mają swoje pięć minut) kontra wściekły, niezdolny do pertraktacji irański motłoch. I, mimo, że „Operacja Argo” ląduje w moim topie thrillerów ostatnich lat, na takie podejście moją jedyną reakcją musi być niestety ironicznie cedzone przez bohaterów, „Argo, fuck yourself”. 9/10




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz