piątek, 7 czerwca 2013

"The place beyond the pines" aka "Drugie oblicze"- na szybko

Wybronie jest mieć w końcu masę czasu i móc chodzić do kina w porach, gdy sala jest pusta i można bezczelnie rozłożyć się na fotelu jedynie w towarzystwie równie wyluzowanych znajomków. Tym bardziej, że można w końcu głośno i ostentacyjnie komentować fatalny fryz Ryana Goslinga, bez narażania się na ataki wściekłych psychofanek:)

Wczorajszy seans to z okładem dwie godziny bardzo porządnego kina i tyle samo świetnej muzy. Zanim jednak przejdę do meritum, mała dygresyjka dotycząca samego tytułu. Oryginalny „The place beyond the pines” (czyli dosłownie "miejsce z sosnami", odwołujący się do indiańskiej nazwy miejscowości Schenactady, w której rozgrywa się akcja - tak przynajmniej podpowiada Wikipedia) został, jak to często bywa w polskim kinie i nad czym wielce ubolewam, diametralnie zmieniony. Po co? - nie wiadomo. Najwyraźniej polscy dystrybutorzy lubią z widzem pogrywać, mylić tropy, moze to rodzaj intelektualnej gierki, kto wie? :) To jednak właśnie „beyond the pines”, gdzieś na odludziu, pośród lasów znajduje się symboliczna przestrzeń najważniejszych spotkań, przemian i przewartościowań, których doświadczają bohaterowie. Polski tytuł „Drugie oblicze” w kontekście całości wydaje się raczej jakąś wyjątkowo swobodną wariacją na temat fabuły. Nigdy chyba nie pojmę (i pojąć nie chcę!) pokrętnej logiki, która doprowadza  to tego typu przekładów.

Film Dereka Cianfrance'a to imponujących rozmiarów tryptyk, obejmujący kilkupokoleniową historię, w której losy kolejnych generacji naznaczone zostają swoistym fatum zapoczątkowanym przez wydarzenia z przeszłości. Grzechy ojców odbijają się w losach synów.

Reżyser ciekawie łączy rodzinny dramat i fatalistyczną przypowieść z krytyczną analizą policyjnego światka, w którym korupcja, przekręty i defraudacje są chlebem powszednim. Ten wątek zdecydowanie działa na korzyść filmu, ucina bowiem pewne patetyczne zapędy Cianfrance'a i podkreśla wielopłaszczyznowość fabuły.

„Drugie oblicze” to również pokaz doskonałego aktorstwa. Zarówno Gosling jako brawurowy wykolejeniec Luke, jak i Bradley Cooper, praworządny, przynajmniej do czasu, glina Avery, kreują tu postaci wyraziste i niejednowymiarowe. Jednak najciekawiej spisują się młodzi aktorzy, wcielający się w role ich synów. Zwłaszcza Dane DeHaan w roli Jasona mocno zapada w pamięć. Warta uwagi jest również świetna drugoplanowa rola Bena Mendelsohna, grającego zapijaczonego mechanika i wspólnika Luke'a, Billa. To zdecydowanie mój ulubiony bohater filmu, mimo, że cały czas pozostający gdzieś na uboczu całej historii, to jednak przykuwający uwagę.

Wisienką na torcie jest niezaprzeczalnie muzyka. Zaaranżowana przez Mika Pattona (Mike Wieki Potężny!!!) ścieżka dźwiękowa elektryzuje i doskonale buduje niepokojącą aurę filmu. Równie dobrze sprawdza się, jako ilustracja do fabuły, jak i niezależnie, jako kawal dobrej muzycznej roboty.

Na sam koniec warto jeszcze wspomnieć, że „Drugie oblicze” to dopiero trzeci film Ciarfrance'a (podejrzewam, że dla większości z nas drugi, bo chyba niewielu miało okazję obejrzeć cokolwiek prócz świetnego „Blue Valentine”), co pozwala liczyć, że jego reżyserski potencjał ma nam jeszcze bardzo wiele do zaoferowania. I tego się trzymajmy:) 8/10




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz